W maju zrodził mi się pomysł urodzinowej niespodzianki dla mojego Mikołaja. Nie miałam koncepcji, co mogę mu kupić, bo przecież wszystko ma. Pomyślałam, że skoro tak bardzo lubi włoską kuchnię to w ramach prezentu urodzinowego zaproszę go na obiad do prawdziwej włoskiej restauracji. A gdzie indziej można znaleźć najprawdziwszą włoską restaurację, jak nie we Włoszech? :) Szybki research na stronach Ryanaira i Wizzaira i są! Bilety do Mediolanu z Berlina akurat dzień przed urodzinami, czyli 27 czerwca, powrót w dniu urodzin. No idealnie! Berlin też pasował, bo akurat mieliśmy być tam razem przez tydzień. Tym razem nie napiszę o cenach, ponieważ był to prezent, a wiem, że jubilat tu czasami zagląda ;) Jeszcze tego samego dnia, w których wpadałam na ten pomysł kupiłam bilety! Do urodzin został ponad miesiąc, a ja nie mogłam się doczekać! :)
Urodziny zbliżały się wielkimi krokami. Wróciłam z Krety w niedzielę 21 czerwca po południu (o Krecie będzie niebawem!), miałam kilka godzin żeby się przepakować i ruszaliśmy na tydzień do Berlina. Wtedy też pomyślałam sobie jakie to niezwykłe być w 3 krajach: Grecja, Polska, Niemcy jednego dnia! :) Kocham swoje życie i nic bym w nim nie zmieniła.
Od poniedziałku do piątku, kiedy mój Mikołaj wywiązywał się ze służbowych obowiązków, ja miałam czas na knucie i dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. Z Polski zabrałam paszport Mikołaja, potrzebowałam jego danych do odprawy online - i przez ten paszport o mały włos wszystko się nie wydało. No dobra przez paszport, ale też trochę przez moją własną głupotę. Poprosiłam Mikołaja, żeby podał mi coś z mojej torebki i wtedy znalazł swój paszport. Musiałam się tłumaczyć, ale jakoś wybrnęłam, ale tylko dlatego że jestem mistrzem wymyślania na poczekaniu :)) odetchnęłam z ulgą, kiedy moje małe kłamstwo zadziałało i widziałam, że niczego się nie domyślił :)
W kolejnych dniach odwiedziłam kafejkę internetową żeby zrobić odprawę online, wydrukować bilety i specjalne zaproszenie, które chciałam wręczyć Mikołajowi w dniu jego urodzin na lotnisku. Zaproszenie na obiad urodziny w restauracji w samym sercu Mediolanu. Na zaproszeniu napisałam "Z okazji Twoich urodzin Kochanie, zapraszam Cię na obiad w Mediolanie!:)". Dzień przed wyjazdem spakowałam nas w nowo zakupiony plecak, bo przecież gdyby to była nasza walizka to od razu by się czegoś domyślił. Dokupiłam nam jeszcze w Rossmanie małe podróżne kosmetyki. Spakowany plecak wrzuciłam do bagażnika naszego samochodu, jak tylko udało mi się zdobyć niepostrzeżenie kluczki. Pozostało mi wyczekiwać i wiecie co? Mało nie zniosłam, przysłowiowego jajka :)
Na kilka dni przed uprzedziłam Mikołaja, że w sobotę 27 czerwca (dzień przed urodzinami) musimy wstać wcześnie rano, bo musimy odebrać coś z "pewnego miejsca". Oczywiście nie było łatwo, padło milion pytań a co, a gdzie? Udało mi się wyminąć wszystkie, po czym Mikołaj stwierdził, że pewnie chodzi o tort, że trzeba go wcześnie odebrać z cukierni. Nie zaprzeczałam :) Pojawiła się też w jego głowie myśl, że pewnie robię imprezę niespodziankę. Dla mnie wtedy było najważniejsze, że wstanie rano! Samolot z berlińskiego lotniska Schönefeld mieliśmy o 8:45, także pobudka musiała być o 5. Pozostało czekać do soboty... :)
I w końcu nastał ten dzień, 27 czerwca. Wstaliśmy o świcie, szybki prysznic o 6:00 wyszliśmy, wsiedliśmy do samochodu. Ja tylko z torebką, ponieważ nasz bagaż od kilku dni był w bagażniku naszego samochodu :) Wyszukałam w nawigacji trasę na lotnisko. Nie powiedziałam dokąd jedziemy, a Mikołaj nie pytał. W 40 min zaczęliśmy wjeżdżać na lotnisko, a ja powiedziałam "to miejsce jest związane z Twoimi urodzinami, ponieważ prezent ma charakter międzynarodowy". Mikołaj od razu stwierdził, że pewnie przyjechaliśmy kogoś odebrać, może to jego kuzyn z USA? :)
Szybko znaleźliśmy Terminal D. Zaparkowaliśmy. Wyszliśmy z samochodu, a ja wręczyłam Mikołajowi kopertę. Otworzył i wyjął zaproszenie. Chwila ciszy. Czyta! Za chwile podnosi wzrok i pyta, "Co jest?", ja na to "Zapraszam na obiad urodzinowy do Mediolanu!". Nie mógł uwierzyć, podskoczył ze szczęścia. Żeby mu pokazać, że nie kłamię otworzyłam bagażnik i pokazałam, że jesteśmy spakowani. Uściskał mnie, był tak podekscytowany, i chociaż się nie przyzna, to widziałam przez ułamek sekundy, że ma łzy w oczach! :) Urosłam, dosłownie leciałam na ziemią. Byłam taka szczęśliwa, że wszystko się udało i że za chwilę będziemy razem we Włoszech. Moich ukochanych Włoszech <3
Chwilę później byliśmy już w samolocie. Dopiero po starcie Mikołaj zapytał kiedy wracamy, wcześniej w emocjach nie przyszło mu to pytanie w ogóle do głowy! :) Jeszcze bardziej się ucieszył, że mamy nocleg i wracamy dopiero następnego dnia!
Po 2h lotu opuściliśmy samolot i na płycie lotniska uderzyło nas cudowne, ciepłe włoskie powietrze. Nie jestem w stanie opisać jak bardzo ucieszyłam się, że znowu jestem we Włoszech! Dojazd z lotniska do centrum Bergamo trwa może z 20 min., a autobus odjeżdża z pod samego wyjścia z lotniska. Bilety możecie kupić w specjalnym punkcie na lotnisku, bądź w automacie. Cena jednorazowego biletu to koszt ok. 5 euro.
Autobusem dojechaliśmy do centrum Bergamo i stamtąd zrobiliśmy sobie spacer do wynajętego na jedną noc pokoju u przesympatycznego Włocha Almira w Bergamo.
Na zdjęciach w tle widać Stare Miasto na wzgórzu ogrodzone murami obronnymi z XVI wieku.
Byłam podekscytowana, bo Almir pisał mi, że ma psa rasy Bulterier! :) Mikołaj mniej się ucieszył, bo przecież to obcy dziki zwierz, ale Ciccio okazał się spokojnym, ułożonym i przesłodkim czworonogiem! :) Poniżej zdjęcie naszej sypialni z dostępem do łazienki oraz widok z okna mieszkania, które znajdowało się w samym centrum Bergamo. Bardzo łatwo dojechać tam z lotniska. Gdyby ktoś potrzebował namiarów na nocleg (tani nocleg!) u Almira to zapraszam do kontaktu :)
Almir okazał się bardzo pomocny, dostaliśmy od niego mapę Bergamo, podpowiedział co warto zobaczyć na szybko, gdzie kupić bilet na kolejkę linową jadącą na Stare Miasto. Zostawiliśmy u niego swoje rzeczy, szybko przebraliśmy się w krótkie spodenki, bo upał był niemiłosierny! A nie było jeszcze południa... Pierwszym punkt wycieczki okazał się od razu "stopem" na włoskie panini z szynką parmeńską i kawę w cudownej prawdziwej włoskiej kawiarni na ulicy... <3
Potem udaliśmy się kolejką linową na Stare Miasto. Już z kolejki można było podziwiać widok na Bergamo!
Na dworcu autobusowym w Bergamo wsiedliśmy w autobus do Mediolanu. Koszt ok. 12 euro za osobę. Autobus jedzie ok. 60 min na Dworzec Główny w Mediolanie, z którego czerwoną linią metra możecie dojechać bez przesiadek na Plac Duomo. Jeden z najpiękniejszych placów jakie kiedykolwiek wiedziałam :) Straszenie się cieszę, że mogłam go znowu zobaczyć.
Na placu stoi Katedra Narodzin św. Marii, najcudowniejszy budynek jaki widziałam kiedykolwiek. Jest to gotycka marmurowa katedra, jedna z najbardziej znanych budowli we Włoszech i w Europie. Należy do największych kościołów na świecie (długość – 157 m, szerokość – 93 m!!!). Również witraże w chórze katedry, należą do największych na świecie.
Oczywiście nie udało nam się wejść do środka. Nigdy nie ma tak, że można mieć wszystko. Dlaczego się nie udało? A no miałam za krótkie szorty... Upał był nie do zniesienia, więc inny ubiór w ogóle nie wchodził w grę. Nie miałam niestety nic czym mogłabym zakryć nogi aż do ziemi. Stąd moja ogromna rada - zawsze na takie wycieczki zabierajcie ze sobą chusty, którymi będziecie mogły się zakryć. Ale! Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło (znowu!), będzie po co wrócić do Mediolanu! Już nie mogę się doczekać!! :)
Ale to nie koniec! Czekałam tylko aż nadarzy się okazja i zobaczę na horyzoncie obserwującego nas kelnera. Zaczęłam się nawet denerwować, że ten moment nie nastąpi. Cała się w środku trzęsłam, czy cały plan wypali! W końcu się udało, wypatrzyłam kelnera, poderwałam się pod pretekstem pójścia do łazienki. Złapałam kelnera, schowaliśmy się w środku restauracji. Wiem jak to brzmi :) Ale zrobiłam to tylko po to, żeby poprosić go o przyniesienie do naszego stolika kawałku ciasta ze świeczkami. Świeczki miałam ze sobą - okrągłe 27! :) Kelner złapał o co mi chodzi, obiecał, że za 15 min się pojawi. I tak też było, przyszło dwóch kelnerów. Świeczki się paliły, kelnerzy podeszli mówiąc "Happy birthday!". Mikołaj był w szoku, nie potrafił powiedzieć słowa! :) A ja myślałam, że już drugi raz tego dnia umrę ze szczęścia! Wszystko się udało! Po zdmuchnięciu świeczek zapytał tylko - "dużo masz jeszcze tych niespodzianek?". Odpowiedziałam: "Nie to już wszystkie." :)))
Po obżarstwie poszliśmy na spacer do Gallerii Vittorio Emanuele II. Boże jaka ona jest piękna! Pamiętam jak zobaczyłam ją po raz pierwszy kilka lat temu. Po prostu szczena mi opadała. Teraz jak zobaczyłam ją znowu, moja reakcja była taka sama, znowu zbierałam swoją szczękę z podłogi. Tego nie da się opisać. Galeria pochodzi z połowy XIX wieku i nazywana jest "handlową świątynią miasta". Najwyższym punktem galerii jest kopuła, ma aż 47 metrów! Swoim stylem i wymiarami odpowiada kopule rzymskiej bazyliki św. Piotra. Zresztą, co ja będę pisać, sami zobaczcie:
Na koniec wpadliśmy w odwiedziny do Leonarda da Vinci :)
Na koniec naszego pobytu w Mediolanie przyszedł czas na Katedrę Santa Maria delle Grazie w której od XV wieku znajduje się jedno z najsłynniejszych malowideł ściennych na świecie. Oczywiście chodzi o "Ostatnią Wieczerzę" Leonarda da Vinci. Od kiedy przeczytałam książkę Dana Browna "Kod Leonarda da Vinci" zaczęłam marzyć żeby zobaczyć to arcydzieło. I jak już miałam bilety do Mediolanu zaczęłam szukać możliwości zobaczenia go na własne oczy. Jak się okazało wcale to nie jest takie proste. Bilety trzeba kupić dużo dużo wcześniej. W sezonie to nawet na pół roku wcześniej! Bilet kupujesz na konkretną godzinę a oglądanie trwa maksymalnie 15 min. Rzutem na taśmę udało mi się kupić bilety na 27 czerwca na godz. 19:45! Zostały wtedy już tylko 4 bilety, ostatnie w ogóle na ten dzień. Miałam farta. Bilet wstępu 16 euro za osobę. Ale było warto :)
I oto ona, "Ostatnia Wieczerza" najprawdziwsza na świecie! <3
Pospacerowaliśmy jeszcze chwilę po Mediolanie i niestety trzeba było wracać :( Zdążyliśmy na ostatni autobus do Bergamo. Z dworca przeszliśmy się na pieszo do Almira, spacer zajął nam jakąś godzinę. Na ulicach było pełno ludzi. Nie mogłam się nacieszyć widokami, zapachem i dźwiękami prawdziwych Włoch... Położyliśmy się spać koło 1, a o 5 trzeba było już być na lotnisku. W sumie, po co nam był ten nocleg? :)
Na lotnisku przed wejściem na pokład samolotu mogliśmy jeszcze podziwiać wschód słońca... Coś pięknego! Zmęczeni, ale przeszcześliwi wracamy do Berlina. Przed nami długa droga, bo jeszcze potem kierunek Warszawa!
Ja też miałam Mediolan na urodziny, ale średnio wspominam ten wyjazd. Dostałam bilety w prezencie i hotel, a resztę płaciłam sama. Nam Mediolan wyszedł drogo i trochę rozczarował. Zdecydowanie korzystniej cenowo i atrakcyjniej pod kątem zwiedzania zaskoczyła mnie Dalmacja. Polecam ten chorwacki region, dużo wspaniałych miejsc.
OdpowiedzUsuń